Puk, puk… Przepraszam, ja z takim pytaniem. Nie wiem, czy dobrze trafiłem, adres mi podali… Że tu, znaczy się, ta oaza jest… Bo ja taką sprawę mam, niedużą, z potrzebą przychodzę. Bo mi się pomyślało, że to dobre miejsce będzie. No dziś, i raczej pilne to jest… Tak, tak, już mówię, bo to razem z kolegą pomyślałem, a bo i proboszcz kiedyś pochwalił, tak, ten od kościoła co jak skocznia Małysza wygląda… Ja zresztą też kiedyś w takiej oazie byłem, bo i dziewczyny fajne w tych spódnicach się kręciły… No, bo pomyślałem, i kolega też się zgodził, że jak elit nam teraz potrzeba, to chyba tutaj, prawda?

W planie miałem napisanie budującego wstępniaka z kolejną delikatną próbą zachęcenia do angażowania się w dobre rzeczy. Oczywiście nic z perswazji, jedynie nakreślenie tematu, odniesienie do Blachnickiego, może jakiś drobny cytat ze źródeł. Służba, jak powołanie, nie podlega ocenie, kto zresztą ośmieliłby się wrzucić nawet mały kamyczek do cudzego ogródka, gdy we własnym chwasty pielęgnuje?

Dzisiaj jadąc do pracy, słuchałem po raz kolejny konferencji z sympozjum sejmowego. Wspaniała wizja Ruchu realizowana w trudnym czasie PRL-u. Społeczeństwo odgórnie wyjałowione z oddolnych inicjatyw. Nagle pojawia się dynamiczne wielotysięczne środowisko aktywnych ludzi. Szkoła wolontariatu, budowania wspólnoty, zorientowania na wartości. Dylemat duszpasterski tamtych czasów – formować masy czy elity – Blachnicki rozwiązuje po swojemu: masy przez elity. Przygotowuje wymagający program, który zadziwiająco szybko przynosi zdumiewające efekty.

Elity. To niepopularne słowo, nie tylko przez konotacje z ośmiorniczkami, ale głównie przez niepokojący wydźwięk sugerujący jakąś wyższość, większą wartość człowieka. Oazowe rozumienie tego pojęcia jest bardzo proste – to życie decyzjami wykutymi w ukrytym przed światem Namiocie Spotkania. Realizacja powołania do bezinteresownej służby, zakładająca zaangażowanie wszystkich swoich zdolności, uzupełnianie braków, przekraczanie własnych ograniczeń… I pozostawienie reszty Bogu. Tyle w nas elitarności, ile wierności Słowu.

Z praktyki życia wspólnotowego wyłania się jednak niekiedy nieco inny obraz. Gdzie są te dziesiątki, setki osób po formacji podstawowej? W materiałach formacyjnych (piszę tu o Domowym Kościele) jak mantra powraca temat zaangażowania. Na poziomie parafii/rejonu/diecezji… Ciągłe dyskusje o tym, dlaczego tak mało osób przychodzi do diakonii, dlaczego tak mało osób realnie kończy formację podstawową, dlaczego tak mało osób decyduje się rekolekcje letnie… I ten wiecznie wałkowany dylemat: czy bardziej powinienem angażować się w rodzinę, czy na zewnątrz? W sformułowaniu tego pytania kryje się fałsz naszych czasów: ułuda niezależności. To dziwaczne przekonanie, że jestem w stanie obronić siebie i moją rodzinę, zamykając się w twierdzy uciułanych tradycji, kręgu sprawdzonych znajomych, bajek bez przemocy…

Czy nasz Ruch może wciąż mówić, myśleć o sobie w kategorii elity? Może i tak, ale wygląda na to, że są to elity często leżące odłogiem.