Od pewnego momentu co jakiś czas uderza mnie w codziennych czytaniach, jaką wysoką rangę Bóg nadaje staraniom się o jedność. Z dnia 21.09 z Listu do Efezjan 4, 1–3: „A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości. Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój”.

Z niepokojem i wielkim bólem dostrzegam, jak podziały są coraz głębsze i częstsze. Dotyczą one każdej sprawy. Powodują zacietrzewienie, które uniemożliwia jasny ogląd spraw. O tym, żeby „znosić siebie nawzajem w miłości” w ogóle nie ma mowy. Są siły (niewątpliwie są to siły Zła), które nieustannie podsycają te podziały. Nieważne na jaki temat. Ważne, aby ludzi skłócić. Lewandowskiemu należy się nagroda czy nie? Mamy przepraszać za niewolnictwo Murzynów czy nie? Nie chcę mnożyć przykładów. Znamy je wszyscy. Chodzi o to, aby zwiększyć zamęt, rodzić zamieszanie, niechęć i w konsekwencji nienawiść do mówiącego inaczej, często nawet słusznie. To z pewnością diabelska robota. Wrogowie naszych dusz i naszego narodu zdają sobie sprawę z mocy, jaka jest ukryta w jedności. Nieraz się o nią rozbili. Nasza najnowsza historia pokazuje, że Boże błogosławieństwo dla jedności nie ma granic i łamie wszelkie przeszkody (lata 1918–1921 i oczywiście sierpień 1980 roku). W tych momentach nasza jedność, mimo oczywistej różnicy zdań i opinii, wydała wspaniałe owoce. Do czego doprowadziły kłótnie i podziały z XVIII wieku, wszyscy wiemy. Nie idźmy tą drogą.

Jestem pewien, że Bogu nie chodzi o jednomyślność, o to, żebyśmy na każdą sprawę patrzyli jednakowo. To byłoby wręcz niemożliwe. Przecież każdego z nas stworzył jako innego i niepowtarzalnego. Każdy jest jednak stworzony na Jego obraz i jesteśmy do Niego podobni. Szukajmy więc tego, co nas łączy – prawdy, dobra, prawdziwej mądrości, a nie nowinek czy przelotnych złudzeń. Budujmy na solidnym, pewnym fundamencie.

Z jednej strony powinniśmy zakładać dobre intencje u naszych oponentów (chyba że sami mówią o sobie, że mają złe intencje, głosząc np.: „to jest wojna” lub „********* ***”; osoby świadomie siejące zamęt i anarchię powinny być wyrzucane z przestrzeni publicznej), a z drugiej sami się ograniczać w dyskursie (nazwanie kogoś płaskoziemcem, zdrajcą, faszystą, bezmózgowcem czy wysyłanie kogoś na szafot na pewno nie prowadzi do zażegnania kryzysu i spokoju).

Szczególne bolesne są podziały w Kościele: te, które lud Boży dzielą na katolików, prawosławnych, protestantów itd, ale również te, które są np. w naszej wspólnocie. Zamiast być przykładem, jesteśmy antyświadectwem. Czy mimo różnicy zdań (wcale nie wiem, kto ma rację) nie stać nas na jedność? Czy nie możemy skupić się na tym, co jest dobre? Czy nie możemy znaleźć wspólnego mianownika?

Niedawno Kościół znów zwracał nam uwagę. Z Ewangelii św. Marka 3, 24 „Jeśli jakieś królestwo jest wewnętrznie skłócone, takie królestwo się nie ostoi. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać”.

Taka jedność jest z pewnością bardzo trudna do wypracowania. Myślę nawet, że po ludzku jest niemożliwa. Wracając jednak do Listu do Efezjan: Jezus zachęca nas abyśmy USIŁOWALI. Zaprasza nas, abyśmy weszli na drogę zgody, pokazali dobrą wolę. Dalej On sam będzie działał. Ja bardzo w to wierzę. Nabierzmy więc ducha. Odwagi.