Na moje doświadczenia z kampanii wyborczych przekładam słowa „Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do Królestwa Niebieskiego” (por. Mt 21, 28–32). Wcale się nie dziwię, uważam, że bardzo słusznie Pan Jezus tak ustawia tę kolejkę. Przed sobą ustawię jeszcze antyklerykałów, aborterów, sodomitów, osoby żyjące w konkubinatach. Będą przede mną, dopóki patrzę na nich z politowaniem, z wywyższeniem, z góry, bez Miłości. Wyprzedzą też tych, którzy wylewają ze swoich ust i klawiatur określenia „ci śmiecie”, „ci bez wartości” w otoczeniu wulgaryzmów. Również oazowicze. Gorszące.

Jeśli niewierzący trafi na rekolekcje ewangelizacyjne, to ma sporą szansę, że zostanie poprowadzony do Jezusa. Jednak jeśli miejscem spotkania jest debata polityczna albo internetowa dyskusja o poglądach – na miłosierdzie zabraknie miejsca. Zaobserwowane. Stajemy się wtedy tymi krzyczącymi „Panie, Panie”, którzy mogą usłyszeć „Nie znam was” (por. Mt 7, 21–29), skoro po deklaracji zabraknie roztropnego bożego postępowania.

Jesteśmy bezradni w relacji z osobą o innej moralności lub jej braku, nie wiemy nawet, jak się zachować. Tych, którzy popierają aborcję, najpierw usprawiedliwiamy, bo może nie wiedzą, że to zabijanie. Ale wiedzą. A wtedy nie wiemy co dalej. Na usłyszane głupoty chcielibyśmy zmasakrować lewaka, puścić ciętą ripostę, wyjść zwycięsko ze słownego pojedynku. Zapominamy, że przed nami (albo na drugim końcu internetowego łącza) jest człowiek. Ukochany przez Boga. Jezus na szczęście oddziela grzech od grzesznika, na szczęście też dla nas.

Nieźli z nas faryzeusze. Zajęci ocenianiem i wyliczaniem. Pyszni. Strachliwi, słabi, zalęknieni, zamknięci w sobie, zakompleksieni. Obłudni w bezkrytycznym przyjmowaniu jedynej słusznej opcji. Jesteśmy mistrzami oceniania. Łatwo przychodzi nam dostrzeganie drzazgi w czyimś oku (por. Mt 7, 1–6). Dajemy antyświadectwo.

Naszym podstawowym celem jest świętość: nasza, naszych najbliższych i każdego napotkanego. Dla każdego mamy być narzędziem łaski Pana. Żaden grzesznik nie potrzebuje potępienia. Każdego można pozyskać życzliwością, zachęcić świadectwem. Każdego, kto zechce, bo nikogo nie uszczęśliwimy na siłę. Spotkanie w każdym miejscu jest szansą na przyniesienie Jezusa. Ale nawet modelowo przeprowadzona rozmowa ewangelizacyjna może zakończyć się decyzją odrzucenia Chrystusa. Są osoby, nad którymi nie zatryumfujemy, przekabacając na bożą stronę. A nazwanie rzeczy po imieniu okazuje się zbyt trudne. Tu nie będzie łatwych odpowiedzi. To my wiele otrzymaliśmy, dlatego wiele się od nas wymaga. Powiedzieliśmy „Tak, Panie”, to naśladujmy Go. W relacji do człowieka wyróżniajmy się szacunkiem, wyrozumiałością.

Nie tylko ci, którzy zdecydują się na Chrystusa, mocno do Niego przylgną po tym, jak wiele im wybaczy. Również wszyscy pozostali wejdą do Królestwa Niebieskiego przed nami, bo jak już nie są gorący, to są zimni, a my – letni – do … (por. Ap 3, 15–16 z przypisami).

Kochaj bliźniego swego jak siebie samego. W rozmowie i debacie politycznej.

Najczęściej katolik w debacie prezentuje niski poziom. Źle i niejasno formułuje wnioski. Jest niemerytoryczny, neguje, nie zgadza się, oburza. Najczęściej w takich występach katolika emocje biorą górę. Dotyka nas atakowanie najważniejszych dla nas wartości, nie rozumiemy JAK MOŻNA inaczej definiować człowieka, wolność czy negować Pana Boga.

Ponadto sumienie każdego z nas obciąża brak wiedzy i umiejętności. Katolickość wyczuwamy instynktownie i nie weryfikujemy, czy mamy rację. Stajemy pod ścianą i nie umiemy uzasadnić, dlaczego Kościół sprzeciwia się in vitro (Czy tylko zamrażaniu zarodków, czy całej procedurze? Dlaczego? Że ta metoda nie leczy, to słyszeliśmy, że posiadania dziecka nie uznajemy za cel, że dziecko ma swoje prawa, to też wiemy. A znamy pozafilozoficzne przesłanki przeciw?). Nie wiemy, co powiedzieć o podatkach w świetle katolickiej nauki społecznej. Brakuje nam pomysłu na współistnienie w społeczeństwie z jawnogrzesznikami. Tu szczególnie mocno upadamy, łatwo podejmując walkę z grzesznikiem zamiast z grzechem.

Ostatecznie wykorzystujemy Pana Boga. Sprowadzając modlitwę do jakiejś magicznej praktyki. Jak podczas debaty w Senacie o Ustawie o leczeniu niepłodności pod koniec poprzedniej kadencji.

Wystawiamy na ośmieszenie nie tylko siebie, ale cały Kościół katolicki, obciążamy się odpowiedzialnością za mnożenie trudności w czyimś powrocie do Boga. Rysujemy obraz nas, wariatów. Gdy nie wiemy, co powiedzieć, to stwierdzamy „przecież tak jest, a ty jesteś głupi, że tego nie wiesz” albo „Bóg tak chciał”, żeby zamknąć usta rozmówcy. I kończymy rozmowę bez happy endu. Błądzimy wtedy, jakbyśmy byli bezwolnymi łódeczkami na oceanie. A Pan Bóg dał nam ziemię, żebyśmy czynili ją sobie poddaną (Rdz 1, 28a), również odkryciami naukowymi, metodami leczenia.

Jesteśmy potrzebni w debacie publicznej. Katolicy, ludzie żyjący wartościami, szanujący Pana Boga będą najlepszymi decydentami. Dla ogółu społeczeństwa. Ta obecność musi mieć wysoką jakość. I stać nas na konstruktywne rozwiązania. Mamy powody do dumy i podstawy do przekonania, że pójście za Jezusem to najlepsza decyzja, że katolicki porządek świata to najlepszy przepis na szczęśliwe społeczeństwo. Prowadzące do Zbawienia. Zachwycające. Prawdziwe. Tu nie ma miejsca na fuszerkę, potrzeba rzetelnej wiedzy, pełnego profesjonalizmu i odważnej odpowiedzialności.