Kościół powszechny w II połowie XXw. zaczął się gwałtownie zmieniać. Nastąpił jego jakościowy rozwój. W świecie zachodnim, jak i w Polsce, powstało bardzo dużo wszelkiego rodzaju wspólnot. To właśnie one spowodowały, że zaczęto mówić o wiośnie Kościoła. Religijność społeczeństwa zaczęła się zmieniać z religijności tradycyjnej, niekiedy nazywanej ludową w religijność, chciałoby się powiedzieć, wyższego poziomu – uduchowioną a jednocześnie bardziej świadomą i racjonalną. Tą, która „przystoi” ludziom wykształconym, intelektualistom.
Czy nie jest to swego rodzaju pycha, gdy „fakty” (czyny) mówią, co innego? „Nie ci, którzy mówią Panie, Panie, ale ci, którzy pełnią wolę Ojca, wejdą do królestwa niebieskiego”. Nie ci, którzy są rozmodleni, uduchowieni, pięknie śpiewający z wysoko wyciągniętymi rękoma, zaliczającymi kolejne wspólnoty (czasem nawet jednocześnie), ale ci, którzy KOCHAJĄ. Którzy nie zamienili miłości Jezusa na religijność nawet tę posoborową – świadomą swej godności i swego bogactwa.
W ostatnim okresie, ale patrząc wstecz, nie tylko, pojawiła się okoliczność, która weryfikuje nasze postawy. Poddaje ocenie czy jesteśmy tylko religijni, czy jednak wciąż kochamy tak jak oczekuje tego od nas Jezus Chrystus. Tą okolicznością są prześladowania chrześcijan. W czasie oczekiwania na wylanie Ducha Świętego w nocy z 23 na 24, które jak wiemy, nastąpiło w Polsce w spektakularny sposób, dostałem myśl, aby na ten temat napisać kilka słów. Więc jeśli będą one za mocne – to nie ja, a Duch Św. Do Niego kierujcie pretensje. Parę dni temu wyczytałem, że w czasie okupacji hitlerowskiej, w samej tylko Warszawie, uratowano 28 tysięcy Żydów. Jak wiemy odbywało się to w sytuacji skrajnego zagrożenia życia całej rodziny, która  okazywała pomoc – miłość. My w tej chwili zastanawiamy się, jako państwo, czy możemy przyjąć 300!!! rodzin chrześcijańskich z Syrii. Taka jest różnica między tamtą religijnością ludową (kolejne dziesiątki tysiące Żydów były uratowane na wsiach) a naszą – posoborową, zewangelizowaną, charyzmatyczną. Ufam i głęboko wierzę, że z nami wszystkimi (ze mną na pierwszym miejscu) jest jak z pewną rodziną z naszej wspólnoty. Że mamy oczy jakby zakryte. Otóż tego samego dnia, czyli w wigilię Zielonych Świąt, w rozmowie ze mną na ten temat, po krótkiej modlitwie i rozeznaniu stwierdzili, że są gotowi przyjąć pod swój dach jedną z rodzin z Syrii. Nagle zrozumieli, że to jest dla nich, tych, którzy nazywają się uczniami Chrystusa, oczywistość. Od razu przypomniały mi się słowa Danuty Siedzikówny ‘Inki’: „powiedz mojej babci, że zrobiłam to, co trzeba”. Tylko tyle, i aż tyle. Nam też trzeba zrobić tylko to, co trzeba i nie martwić się, co będzie dalej. Dalej to jest już zmartwienie i troska Jezusa. Jego plan. Czy mu zawierzymy.
W związku z tym ogłaszam akcję zaproszenia i przyjęcia do naszych domów chrześcijan z Iraku i Syrii. Ci, którzy mogą niech wezmą ich pod swój dach, ci, którzy nie mogą niech zadeklarują pomoc w utrzymaniu tak długo jak będzie to konieczne. Niech Domowy Kościół będzie pierwszy w tej rywalizacji i nie oglądajmy się na nasze państwo, bo tu liczy się każdy dzień. Nasze milczenie i brak odzewu będzie przyznaniem się, że jeszcze daleka droga od naszej religijności do miłości Jezusa. Zapraszam do działania. „Wstań, który śpisz i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus”.