Senne i wilgotne sobotnie popołudnie. Dzień wcześniej reprezentacja Polski w piłce nożnej odebrała gorzką lekcję od Duńczyków. Tymczasem na boisku w małej miejscowości pod Łodzią trwa zacięty mecz ligi wojewódzkiej juniorów. Zaangażowania wystarczyłoby także i dla naszych orłów trenera Nawałki. Nie dziwi, że nagle rozlega się dramatyczny okrzyk rodzica-kibica: Panie sędzio! Tam nie było zainteresowania piłką! Młody zawodnik szybko trafia pod opiekę jednej z matek, aktualnie w roli sztabu medycznego…

Nie trzeba być fanem piłki nożnej, aby dobrze zrozumieć złość pojawiającą się, gdy przepisy, a jeszcze bardziej ich cel, są rozmyślnie ignorowane. To samo działanie, walka bark w bark, zostałoby zupełnie inaczej odebrane, gdyby nie było wątpliwości, że rzeczywiście łączy nas piłka.

W ostatnim czasie wielu z nas zaangażowało się w zbieranie podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą „Zatrzymaj aborcję”. Nie będę się rozpisywał nad oceną moralną tego działania – sprawa jest oczywista, ma poparcie episkopatu i dla każdego, kto wyklucza działania eugeniczne, jest naturalną konsekwencją używania rozumu zgodnie z przeznaczeniem.

Jeżeli jednak jesteśmy prawdziwie zainteresowani „piłką”, w tym wypadku życiem dzieci nienarodzonych – to czy nasze zaangażowanie może dotyczyć jedynie rozwiązania prawnego?

Zmiana prawa, wbrew pozorom, jest najłatwiejsza. Nie zagwarantuje jednak tego, że każde z dzieci będzie miało okazję się narodzić. Nie trzeba szczególnej wyobraźni, żeby przewidzieć jeszcze większy wysyp ogłoszeń dotyczących „regulacji miesiączki”, czyli w rzeczywistości oferujących dostęp do farmakologicznych środków wywołujących poronienie.

Nie mniej ważna walka o życie odbywa się w sferze języka i kultury. W ostatnich latach na tym polu odnieśliśmy niemały sukces. Nawet osoby wspierające prawo do aborcji z bólem przyznają, że zmienił się nasz język – coraz rzadziej pojawia się termin „płód”, a częściej – „dziecko”. Powstaje zadziwiające schizofreniczne: niemalże w jednym zdaniu można usłyszeć, że matka ma prawo do aborcji płodu i jednocześnie do leczenia nienarodzonego dziecka…

Podpisując się pod inicjatywą lub zbierając podpisy, nie traćmy z oczu prawdziwego celu: ratowania życia. To dokonuje się nie tylko przez zmianę prawa. Ostatecznie to nie przepis zabija (nie ma przecież przymusu), ale konkretna osoba podejmująca decyzję i konkretna osoba wykonująca zabieg, finansująca turystykę aborcyjną czy sprzedająca środek wczesnoporonny. Czy jesteśmy w stanie wesprzeć osoby wahające się? Jak możemy dbać o tych, którzy postawili na życie, ale mają trudności w opiece nad chorym dzieckiem? Odpowiedź na to pytanie pozwoli nam sprawdzić, czy jest w nas prawdziwe zainteresowanie piłką.