Nieustannie w mediach słyszymy o politykach: prezydencie RP, posłach, radnych, prezydentach miast, burmistrzach, radnych miast itp. Często przedstawiani są w dość negatywny sposób, podobnie jak cała sfera polityki – jako pewna styczna różnych niejasnych interesów lub ciągłej walki o korzyści dla jednej ze stron, w której czasem wygrywają obywatele. Rzadziej kojarzymy politykę jako służbę na rzecz  drugiego człowieka.

I tu właśnie należy wspomnieć o niewielkich lokalnych strukturach politycznych, które mają swoje wady i zalety, w których jednak nie ma wiele pieniędzy (np. w Gdyni w ogóle), sławy i splendoru, a mimo wszystko działają w nich  ludzie, którzy chcą coś osiągnąć. A skoro nie pieniądze i sława, to nie pozostaje nic innego, jak po prostu interes szarego Kowalskiego. Mowa tu o radach dzielnic.

Czym są rady dzielnic? Zgodnie z ustawą o samorządzie gminnym z dn. 8 III 1990 r. art. 5. Pkt. 1. jest to nieobligatoryjny organ pomocniczy gminy, co oznacza w praktyce, że jeśli gmina chce – to może taki organ powołać, a jeśli nie – to nie. Tak samo w olbrzymim skrócie wygląda nadawanie uprawnień radom. Jeśli już dana gmina zdecyduje się na powołanie rad dzielnic/osiedli, to również decyduje, jaki zakres praw i obowiązków jej przyznać – czyli czy np. może zarządzać jakimś budżetem, czy może decydować o kształcie infrastruktury osiedlowej i czy przedstawiciele tego organu są uprawnieni do diety.

Czy radni w ogóle przewijają się w mediach? Z racji pełnionych funkcji radnych – w moim odczuciu nie. Właściwie jestem chyba jedynym przykładem radnego, który swego czasu pojawił się w mediach. Do tego stopnia, że zlepek słów „radny dzielnicy” obiegł dość szerokim echem znaczną część mediów. Do tegoż zlepka mogłem dodać kilka przykładów swojej działalności.

Niemniej była to sprawa zupełnie niezwiązana z piastowaniem mandatu radnego. Chodzi tu o składanie zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez zespół Behemoth z art. 137 KK. Media nie wiedziały, jak mnie przedstawić (nazwisko to za mało), więc odruchowo powiedziałem „radny dzielnicy” i tym sposobem zostałem jednym z lepiej rozpoznawanych radnych dzielnic w Polsce. Jednakże temat Nergala i prawdopodobnego znieważenia godła jest bardziej interesujący niż np. proces uzyskania szeregu zgód i rozpisanie projektu na budowę placu zabaw na terenie parafii… Taki jest rynek medialny.

Powyższy przykład pokazuje, że radny dzielnicy nie ma co liczyć na sławę. W Gdyni radni nie pobierają diet – także też nie idzie się wzbogacić.

Co można osiągnąć?

Moim zdaniem to genialny sposób na to, aby sprawdzić siebie, jak również udowodnić swojemu potencjalnemu elektoratowi, że się nadaje do polityki. Jeżeli miałbym głosować np. w wyborach do rady miasta/gminy i miałbym kilku kandydatów, a jednym z nich byłby człowiek, który przez całą kadencję był aktywnym radnym dzielnicy – składał projekty odpowiadające na realne potrzeby lub problemy mieszkańców, koordynował je oraz niestrudzenie zadawał pisemne zapytania różnym innym jednostkom miejskim w celu korzystnym społecznie, to nie wahałbym się postawić właśnie na niego!

W świetle katolickiej nauki społecznej rady dzielnic odgrywają moim zdaniem taką samą rolę jak każda inna jednostka administracji publicznej. Nie będę się nad tym rozwodził, gdyż święty Jan Paweł II podsumował to najlepiej, jak się dało. Prosto, zwięźle i na temat, z książki Pamięć i tożsamość: Ojczyzna jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli i jako taka, jest też wielkim obowiązkiem.

Radni dzielnicy zaliczają się też do „wszystkich obywateli”. Tak jak wszyscy politycy.