Jako dziecko bałem się ciemności, braku bliskości mamy, klasówki z polskiego, borowania zęba itd. Dzisiaj też się boję: straty bliskiej osoby, choroby, utraty pracy, niepokojów społecznych, wojny… Obecny rok dał nam mocno w kość. Spadła na nas nieoczekiwanie pandemia nieznanego wirusa. Wielu przedstawicieli branży hotelarskiej, turystycznej czy gastronomicznej w naszym kraju ogłosiło upadłość. Gigantyczne straty finansowe, masowe zwolnienia, pogorszenie się rynku pracy… Nie ma chyba gałęzi przemysłu, której kryzys by nie dosięgnął. Niektórzy stracili wszystko, niektórzy są na granicy załamania nerwowego, inni głoszą rychły koniec świata…

Ale czy naprawdę jest tak źle? Czy na pewno to już koniec? Spójrzmy na trzy najtragiczniejsze wydarzenia w przeciągu ostatnich stu lat: I wojna światowa – ok. 17 milionów ofiar, 1918–1920 pandemia grypy hiszpanki – co najmniej 20 mln, II wojna światowa – ponad 60 mln.

Tylko te liczby, bez wchodzenia w szczegóły okrutnych czasów wojennych, oddają skalę hekatomb, które przetoczyły się ostatnio przez Europę. Czy nastąpił z tego powodu koniec świata? Nie. Czy doświadczyliśmy po tych wydarzeniach największego dobrobytu w historii ludzkości? Zdecydowanie tak. Dlaczego obecne trudności oceniamy inaczej? Dlatego, że żyjemy tu i teraz; nasze czasy osądzamy najsurowiej, bo możemy je odczuwać na własnej skórze. To, co się dzieje w naszym życiu, jest przecież dla nas najważniejsze. W Ewangelii św. Łukasza czytamy słowa Jezusa:

Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie (Łk 21, 25 – 28).

Nikt nie zna czasu powtórnego przyjścia Jezusa na ziemię, tylko sam Bóg. A druga sprawa – czy w ogóle jako katolicy powinniśmy się czegokolwiek obawiać? Skoro istnieje nieskończenie piękne życie po śmierci i prawdziwie w nie wierzymy, to czy powinniśmy się lękać nawet śmierci? To bardzo trudne, bo wymaga całkowitego zawierzenia się Stwórcy.

Nie oznacza to oczywiście, że nie mamy nic robić. Wręcz przeciwnie. Powinna nam przyświecać myśl św. Ignacego Loyoli: „Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw zależało tylko od Boga, a nie od ciebie. Tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic”. Cały czas próbuję kierować te słowa do siebie, bo one przynoszą ulgę, a w połączeniu z modlitwą – wyjątkowy pokój serca nawet w najciemniejszych sytuacjach. Przecież doskonale wiem, że nasz Bóg jest Panem nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, całej mojej historii oraz historii tego świata. On już dawno zwyciężył!