Decydując się na udział w projekcie codziennej modlitwy za wybranego parlamentarzystę, nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, na co się porywam. To samo uczucie nieświadomości musiało towarzyszyć mi w momencie, kiedy wybrałem panią Ewę Lieder na „mojego” parlamentarzystę. Sam proces umawiania się na spotkanie był łatwy. Byliśmy z panią poseł znajomymi m.in. z Facebooka, zapytałem więc, korzystając z Messengera, czy możemy się spotkać. Zostałem mile i szybko przekierowany do asystentki, z którą ustaliliśmy termin i miejsce spotkania.

Przyznam, że umawiając się z panią poseł, nie do końca poinformowałem ją, o czym będę chciał porozmawiać. Pretekstem do spotkania było opowiedzenie moim synom, Kubie (11 l.) i Jasiowi (9 l.), jak funkcjonuje demokracja w Polsce. W ferie zimowe zwiedzaliśmy Warszawę i między innymi trafiliśmy w okolice ulicy Wiejskiej. Chłopaki nie do końca wiedzieli, po co ten parlament i kto tam coś uchwala… Spotkanie z panią Ewą Lieder było okazją do poznania kogoś z Gdańska, kto współdecyduje o wielu ważnych dla nas sprawach właśnie tam w Warszawie.

Zrobiłem tak m.in. dlatego, że przygotowując się do spotkania odkryłem, iż zupełnie nie wiem, jak osobie, która deklaruje negatywny stosunek do części nauczania Kościoła opowiedzieć o tym, że będę się za nią codziennie modlił. Chyba po prostu bałem się ośmieszenia, a im było bliżej wizyty w biurze poselskim tym moje zdenerwowanie było większe.

Na początku spotkania okazało się, że pani Ewa zna moją żonę i że są na „ty”. Zaskoczenie mojej Agi bezcenne J, jak i fakt, że dopiero wtedy pani poseł skojarzyła, że jesteśmy małżeństwem. Po tym nieco chaotycznym przywitaniu przedstawiłem drugi aspekt spotkania i opowiedziałem o modlitewnej inicjatywie. Pani Lieder nieco się zdziwiła, usztywniła i bardzo otwarcie przyznała, że nie jest jej po drodze z Kościołem. Podkreślała parokrotnie, że wierzy w Boga, ale że jest np. przeciw zmianie ustawy aborcyjnej i że w trakcie przyrzeczenia poselskiego nie odwołała się do Boga. W związku z tym dodatkowo zapewniłem, że w naszej inicjatywie nie chodzi o wywarcie wpływu, uzyskanie jakichkolwiek korzyści czy nawracanie na siłę, a raczej o prawdziwe wsparcie bezinteresowną modlitwą. Wtedy pani Ewa wróciła wspomnieniami do swoich doświadczeń z Kościołem i miałem wrażenie, że nie wszystkie one są złe… Chętnie przyjęła Kompendium nauki społecznej Kościoła i wydawało się, że ten prezent został oceniony pozytywnie. Następnie przeszliśmy do pytań moich dzieci. To był dobry pomysł, żeby ich tam zabrać, bo pani poseł w sposób bardzo przyjazny i ciepły odpowiadała na pytania chłopców. A były to pytania niezwykle trudne, np. od Jasia: „Gdyby pani miała błękitny koralik, taki jak Karolcia, to jakie byłyby pani trzy życzenia?”.

Co ciekawe, po kilku tygodniach spotkaliśmy panią Ewę w nieco innych okolicznościach, a ona widząc nas, wykrzyknęła z uśmiechem: „Wiem, wiem, modlicie się za mnie!”.

Chwała Panu za moje, nasze rodzinne, wyjście ze strefy komfortu, za spotkanie, i niech Duch Święty działa wsparty naszą modlitwą.