Ostatnio przeczytałam książkę, a właściwie kilka. Łączył je fakt, że opowiadały o życiu i przemyśleniach bohaterów. Wywiad Katarzyny Węglarczyk z Urszulą Melą (mamą Jaśka – niepełnosprawnego chłopca, zdobywcy obu biegunów) została wydana pod tytułem Bóg dał mi kopa w górę. Bohaterka opowiada o odkryciu wiary i swoim chrzcie w wieku dwudziestu kilku lat, o darze wspólnoty neokatechumenalnej, o tym, co Pan Bóg zmienił w jej życiu. Najbardziej w całej rozmowie uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze pani Urszula postrzega trudne doświadczenia jako normalny element życia. Coś, co po prostu jest, kształtuje nas. W jej przypadku był to pożar domu, śmierć jednego syna i wypadek drugiego. Ja zdecydowanie wolałabym nie cierpieć, nie przeżywać trudności, a tego, co może się stać nieraz po prostu panicznie się boję i nie pomaga tłumaczenie sobie, że Pan Bóg wie lepiej. Urszula ponoć w trudnych chwilach powtarzała modlitwę „Pan Bóg mnie kocha i jestem bezpieczna”. Druga myśl z tej książki, która mnie poruszyła, to zdanie, że wolny jest tylko człowiek, który się nie boi. Nie oznacza to, że nie przeżywa lęku. Nie jest nim jednak zniewolony.

Przeczytałam również dziennik z podróży trzeźwego alkoholika wędrującego szlakiem św. Jakuba w Hiszpanii. Bez pieniędzy, za to z otwartym na ludzi sercem. Uderzyło mnie jego podejście do wiary. Dzień zaczynał od modlitwy do Boga (chociaż Go nie pojmuje), potem  praktykował medytację. Pomagał mu Duch Wszechświata, a może Bóg, trudno powiedzieć, czytając te przemyślenia. Dlaczego o tym piszę? Dostrzegłam, że pragnienie Boga potrzebuje światła, jakim jest spotkanie Boga-Osoby. Tego, z którym mogę mieć relację. Jeżeli nie ma relacji, to właściwie wszystko jedno, jak nazwę Tego poza mną, który może mi pomóc. Nie neguję etapu poszukiwania Boga, staram się powiedzieć, że spotkanie z Bogiem-Osobą jest tym, co zmienia nasze życie.

A teraz przechodzimy do książki, która stanowi gwóźdź artykułu, czyli wydanej ostatnio biografii Ks. Franciszek Blachnicki. Biografia i wspomnienia Agaty Adaszyńskiej-Blachy i Doroty Mazur. Na marginesie chcę podkreślić, że książkę czyta się szybko i łatwo. Bez naukowych przypisów, ale też bez pominięcia tego, co ważne. Papier jest miły w dotyku, druk odpowiedniej wielkości, a okładka przyjemna dla oka. Ponieważ biografia nie jest rozwlekła, możemy zauważyć pewną prawidłowość przewijającą się nieustannie w życiu Ojca Franciszka. Od kiedy poznał Boga i powierzył Mu swoje życie, zdawał się czynić wszystko, co rozpoznał jako Boży zamysł. Zachowywał się, jakby nie było wokół ograniczeń finansowych, społeczno-politycznych. Nie zatrzymywały go trudności i brak zrozumienia wśród swoich. #podziwiamBlachnickiego, bo nie zatrzymywał się na swoim lęku ani na trudnościach, których doświadczał. Wielu świadków życia powtarza jako cechę charakterystyczną, że ksiądz Franciszek się nie bał. Ta wewnętrzna wolność, którą otrzymał po spotkaniu z Bogiem w celi śmierci, pozwoliła mu nieustannie tworzyć dzieła pomagające innym w jej doświadczaniu. #podziwiamBlachnickiego, bo był otwarty na powiew Ducha, nie wyobrażał sobie Oazy bez charyzmatów, nawiązywał dialog z protestantami i po odkryciu czterech praw życia duchowego potrafił przebudować cały program rekolekcji w taki sposób, aby prowadził do spotkania z Bogiem-Osobą, do relacji z Jezusem – osobistym Panem i Zbawicielem. Ojciec Blachnicki podkreślał, że było to dla Oazy „przewrotem kopernikańskim” [zob. s. 251]. Kiedy zapytano ludzi ze skandynawskich ruchów protestanckich, którzy pomogli Ruchowi Światło-Życie poprzez dostarczenie tirów z żywnością i miliona katolickich Biblii, dlaczego to zrobili, odpowiedzieli, że „na modlitwie mieli poznanie, że ksiądz Franciszek to prorok swego czasu i nie przeszkadzało im nawet, że jest on kapłanem katolickim. To z kolei spowodowało cała falę zaangażowania społecznego” [wspomnienia A.Sionek, s. 257]  #podziwiamBlachnickiego