A ile?
A ile wdechów do wzięcia i do oddania,
A ile słów do padnięcia i do powstania,
A ile zwątpień do przeczekania, do wytrzymania,
A ile spojrzeń do ogarnięcia i wysłania…

Jacek Kleyff

Wielokrotnie zastanawiałem się, co autor piosenki miał na myśli. Tekst o niczym, melodia banalna, zagrana na trzech akordach, ale zebrane razem tak mocno łapią za serducho i niosą.
A gdzie?
Sierpień – 2015, rekolekcje w Pyzówce pod Nowym Targiem. Oaza II st. Tego dnia również wstałem o piątej. Strój do biegania, buty i muza przyszykowane dzień wcześniej. W skarpetkach, by nie pobudzić śpiących, wyszedłem z „Szeligówki” na szlak. Jak piękne są Gorce nad ranem. Biegnie się, bo droga jest celem. Biegnie się, bo można się zastanowić i parę rzeczy przemyśleć. Biegnie się, bo można się tak głęboko zanurzyć w modlitwie… Długi pięciokilometrowy podbieg, temperatura, wysokość. Tracę oddech, zziajany, ledwo wbiegam na mój szczyt. Muzyka ze słuchawek sączy się cicho.

A ile wdechów do wzięcia i do oddania???
Upadłem.
A ile słów do padnięcia i do powstania???
Piorunujący ból.
A ile zwątpień do przeczekania, do wytrzymania???
Wstań, wytrzymaj.
A ile???

Dziesiątki myśli jak spadające tej nocy Leonidy przeleciały przez moją głowę.

Dzisiaj mieliśmy jechać do Krościenka, jutro rozesłanie, agapa, wesele. Jak to boli… Przecież nie dla siebie to czynimy, lecz dla Ciebie to wszystko, dla jedności i wspólnoty. Więc tak wygląda koniec… W domu zostały nasze córki. Za cztery lata starsza będzie miała tyle lat, ile my, gdy przysięgaliśmy sobie przed Tobą. Młodsza skończy ogólniak, czy będzie studentką medycyny? Przed wyjazdem długo rozmawialiśmy o przeprowadzce, mieliśmy kupić działkę i wybudować nowy dom. Nie tylko dla nas, ale dla NAS wszystkich. Dać wielkie
świadectwo…  Studia na GAKT… Zmęczeni „dwójką”, rozmawialiśmy o „trójce” w Rzymie, ale nie za rok. Lepiej za dwa lub za trzy. Musimy się uleżeć i dojrzeć. Spokojnie wzrastać w Panu. Niech ten płomień się w nas pięknie tli, bo gdy wybuchnie, spali się za szybko. A we wrześniu znów będziemy razem „na Pulikowskich” w Dębkach. Z naszymi przyjaciółmi ze wspólnoty. W Gdańsku musimy umówić się na audiencję do ks. biskupa… Pomysł przywitania nowych ochrzczonych w parafii. Jakże to piękne. Włączymy się w to całym kręgiem. Czy można wziąć udział w sesji o pilotowaniu już po „dwójce”? Plany, pytania. Pytania, plany. Jak bardzo rozśmieszyłem Cię nimi, Panie… Czego nie zdążę uczynić?

A ile?
Odpuściło. Usiadłem i spojrzałem na masyw Turbacza, w słuchawkach zabrzmiał kolejny utwór.

Nigdy nie będzie takiego lata…
Nigdy ksiądz nie będzie mówił tak mądrych kazań
Nigdy organista tak pięknie nie zagra
Nigdy Bóg nie będzie tak blisko
Tak czuły i dobry jak teraz…

Już lepiej. Nie zawał, lecz skurcz przepony hipochondryka, którym Pan potrząsnął. Wraca jasność myślenia i wprost słyszę, że dbam o pozory, o owieczki, które są w stadzie, zamiast szukać tych, które zaginęły. Że tak naprawdę jestem tu, bo jest mi zwyczajnie dobrze i wygodnie. Zapędziłem się w sympatyczny wspólnotowy egoizm. Zapomniałem, że Zbawienie przyszło przez Krzyż. Byłem jak faryzeusz, ciesząc się moją powierzchowną wiarą. Dziś upadłem, bym zrozumiał, że Pan Bóg dał nam wspólnotę jako narzędzie. Środek, nie cel.
Zobowiązania, rekolekcje, wspólnotowe przyjaźnie to środek, nie cel. Przez ostatnie pół roku oddalałem od siebie sprawy ważne, mając dziesiątki argumentów i tzw. obiektywnych tłumaczeń, zamiast przyznać się przed Bogiem i sobą, że to mój egoizm, lenistwo i konformizm. A było mi w tym tak dobrze… Upadłem i zrozumiałem, że za chwilę może mnie, może nas tu nie być. Zmarnowanych lat i „talentu” nic nie wróci.

Piosenka trwała…

Nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza
Nigdy nie będzie takiego lata…

Jest, tu i teraz. OBUDŹ SIĘ OLBRZYMIE.